Ciemne
chmury wisiały tego dnia nad Barceloną. Zimny wiatr psuł pięknie ułożone
fryzury i wdzierał się pod jesienne płaszcze. Front, który nie pozwalał
Katalończyków robić tego, co lubią najbardziej, przesiadywać do późna na
dworze. Wszyscy chowali się po domach i restauracjach żeby tylko ulewny deszcze
nie popsuł im jeszcze bardziej planów. Núria wracała z uniwersytetu w podłym
humorze, profesor, który nagle zmienił termin oddania prac, koleżanka z roku,
która nie przyniosła ważnych materiałów czy zgubiony szalik. Ten dzień nie może
być gorszy, myślała wysiadając z metra. Odliczała dni do momentu aż jej
ukochany mały samochód wróci z naprawy. Jakiś idiota w centrum skasował jej
prawe lusterko. Naprawdę nie ma nic gorszego niż brak samochodu czy skutera w
takim mieście jak Barcelona!
Szukała kluczy do domu w dużej torebce od
amerykańskiego projektanta, gdy usłyszała swoje imię. Podskoczyła z wrażenia i
odwróciła się. Na narożniku pobliskiej uliczki stało czerwone Ferrari, a obok
niego młody mężczyzna. Dziewczyna wytężyła wzrok i zobaczyła znajomego
chłopaka. Nie wiedziała, co ma robić, udawać, że go nie widzi czy może z nim
porozmawiać. Miała mętlik w głowie, który rozwiązał sam piłkarz. Nim się
zorientowała stał uśmiechnięty przed nią.
- Cześć - powiedział rozpromieniony.
- Hej - mruknęła cicho. - Co ty tu
robisz?
- Chrześniak mi się urodził i pomyślałem,
że przy okazji przyjadę sprawdzić jak się czujesz.
- Dobrze, opuchlizna zeszła i już prawie
nie boli.
- To się cieszę. Może... Może w ramach
przeprosin dałabyś się zaprosić na kolacje? - zapytał niepewnie. W duchu modlił
się żeby odpowiedziała tak. Chciał lepiej ją poznać, móc patrzeć w jej piękne
niebieskie oczy.
- No nie wiem, muszę na jutro jeszcze..
- Nie daj się prosić. Obiecuję, że jeżeli
zechcesz już więcej się nie pojawię, ale zgódź się, ten jeden raz.
- Daj mi pół godziny - powiedziała i
wyjęła z torebki klucze.
- Dziękuję - odpowiedział z uśmiechem. -
Będę czekał z samochodzie.
Prawie
w podskokach wrócił do auta, a Núria weszła do domu. Momentalnie pobiegła na
górę do swojego pokoju i wzięła szybki prysznic. Założyła czarną sukienkę do
połowy uda, wysokie, tego samego koloru kozaki. Poprawiła makijaż, wypsikała
się ulubionymi, kwiatowymi perfumami, najpotrzebniejsze rzeczy przełożyła do
czerwonej torebki, a na wierzch założyła czarno-białe rozpinane poncho. Po
drodze minęła Larisę, której tylko krótko powiedziała, że wychodzi i będzie
wieczorem. Nie musiała się tłumaczyć, ale nie chciała żeby Boliwijka się o nią
martwiła. Przed wyjściem przejrzała się jeszcze szybko w lustrze i wyszła na
zewnątrz. Po chwili stanęła obok samochodu Madrytczyka i otworzyła sobie
drzwi.
- Jestem - powiedziała wsiadając. Daniel
szeroko się uśmiechnął, odłożył telefon na małą półeczkę i odpalił
silnik.
- Znam taką jedną świetną restaurację z
pyszną kuchnią wietnamską.
- Może być - odpowiedziała z nieśmiałym
uśmiechem. Piłkarza przycisnął pedał gazu i ruszył w kierunku centrum miasta.
Bardzo się cieszył, że zgodziła się z nim zjeść kolacje, ale cisza panująca w
aucie dzwoniła mu w uszach, sprawiała, że w jego głowie pojawiły się
wątpliwości czy dobrze robi, czy to ma w ogóle jakiś sens.
- Jak ma na imię? - zapytała cicho.
Piłkarz spojrzał na nią niepewnie, nie wiedział zupełnie, co miała na
myśli. - Twój chrześniak - dodała po chwili widząc jego zaskoczenie.
- Javier - odpowiedział skupiając swoje
myśl na drodze.
- Ślicznie! Uwielbiam to imię!
- Max miał pewne opory, ale Sol go
przekonała. W sumie dobrze, że stanęło na jej pomyśle.
- Skąd ich znasz? - zapytała bez
skrępowania.
- Max jest z Madrytu, wychowywaliśmy się
na tym samym podwórku. Poznał Sol, gdy pojechał na praktyki do Sevilli, a ona
pracowała już w tamtej firmie. Później dostali propozycje pracy i przenieśli
się tutaj. Mieli zostać na chwilę, a mieszkają tu już piąty rok.
- Bo Barcelona ma czarodziejską moc. Zanim
się człowiek obejrzy, wejdzie pod skórę i skradnie duszę.
- Ładnie powiedziane - delikatnie się
uśmiechnął i spojrzał na Katalonkę.
- Dlaczego akurat Real? Innego klubu nie
było? - zapytała, a Daniel wybuchł śmiechem.
- Miałem dziesięć lat jak trafiłem do
szkółki Królewskich. To tam nauczyłem się grać, myśleć i dowiedziałam, co się
liczy w życiu. Ukształtowali mnie nie tylko, jako piłkarza, ale też, jako
człowieka. Cztery lata temu przeszedłem do Leverkusen, ale Real szybko się za
mną stęsknił i po roku wróciłem. No i teraz jestem tu gdzie jestem i jestem
szczęśliwy. A ty, czym się zajmujesz?
- Studiuje prawo międzynarodowe.
Aktualnie mam wykłady z prawa unijnego i prawa francuskiego.
- Nieźle, ale to chyba nie byłoby dla
mnie. Jakoś nigdy nie marzyłem o byciu lekarzem, prawnikiem czy policjantem.
Mama zawsze opowiadała, że ledwo, co odrosłem od ziemi, a już biegałem za
piłką.
- No ja piłkarzem nigdy nie chciałam
zostać - powiedziała i parsknęła śmiechem.
- Jesteśmy - odpowiedział i zatrzymał
swoje Ferrari przed restauracją. Szybko z niego wysiadł, obszedł samochód i
otworzył drzwi Katalonce. Dziewczyna z uśmiechem po chwili stała przy piłkarzu
i czuła niesamowity zapach jego perfum. Był delikatny i bardzo męski, sprawiał,
że miękły jej kolana. W środku kelner zaprowadził ich do dwuosobowego stolika
pod ścianą, postawił butelkę czerwonego, wytrawnego wina oraz karty. Po długiej
dyskusji i wymianie zdań zdecydowali się na proponowane przez kelnera popisowe danie
szefa kuchni. Cały czas rozmawiali, śmiali się, po prostu cieszyli się swoim
towarzystwem. Daniel widział jej piękne oczy tak wyraźnie. W tym świetle
przypominały lazurowe morze, kojarzyły mu się z niesamowitymi miejscami na
ziemi. Ten odcień przypominał piękne plaże na Bali, które widział minionego
lata. Myślał, że nie ma piękniejszego widoku, ale gdy siedział na przeciwko
niej, gdy widział te oczy, ten uśmiech, nie mógł uwierzyć, że spotkał kogoś tak
niesamowitego.
- Dani słuchasz mnie? - jej jedwabisty
głos wyrwał go z rozmyśleń.
- Przepraszam zamyśliłem się -
odpowiedział i zrobił łyk wina.
- Zauważyłam - powiedziała i krótko się
zaśmiała. - Wracasz dzisiaj do Madrytu?
- Tak, jutro o czternastej mamy trening.
Na szczęście nie na rano, bo już musiałbym jechać do domu. A tak mogę zjeść
kolacje w wspaniałym towarzystwie - powiedział, a dziewczyna delikatnie się
zarumieniła. Gdy siedziała naprzeciw niego mogła dokładnie mu się przyjrzeć.
Piękne, brązowe oczy, idealnie przycięta broda. Czarna koszula opinająca się na
umięśnionych barkach wyglądała idealnie. Núria nie mogła się na niego
napatrzeć, jej kolana przybierały postać waty. Był idealny, jak ze snów, ale
był z Madrytu. A to dla jej rodziny było nie do przejścia...
Po
skończonej kolacji poszli jeszcze na krótki spacer wąskimi uliczkami Barcelony.
Dani opowiadał jej o klubie, rodzinie, meczach. Katalonka uważnie go słuchała i
za każdym razem zadawała mu kolejne pytanie żeby tylko on nie zdążył zapytać
się jej o rodzinę, przyjaciół, bo co miałaby mu odpowiedzieć? Musiałaby
skłamać, a tego bardzo nie chciała.
- Mogę ci się o coś zapytać? Tylko nie
bądź zła.
- Mam się bać? - powiedziała ze śmiechem.
- Pytaj, najwyżej nie odpowiem.
- Zawsze jesteś taka grzeczna i
poukładana? - zapytał zaintrygowany.
- Co? - odpowiedziała ze śmiechem.
- To było głupie pytanie, zapomnij o
tym.
- Nie było takie głupie, wiem, co miałeś
na myśli. - delikatnie się do niego uśmiechnęła. - Raczej tak, w domu są pewne
reguły, których trzeba się trzymać.
- Ale chyba mi nie powiesz, że nie
chodzisz na imprezy, nie wracasz, gdy słońce już wstaje zalana w trupa? -
zapytał, a Katalonka pokręciła przecząco głową. - Nie wierzę!
- To uwierz. Kiedyś, jak chodziłam jeszcze
do szkoły to poszłam z jakimiś ludźmi, których w ogóle nie znałam do klubu i
jedyne, co pamiętam to awanturę, jaką zrobił ojciec, bo wróciłam do domu
dziesięć minut za późno. A wszystko, dlatego, że mi metro uciekło. No nie patrz
tak na mnie! - zapiszczała, a jej policzki delikatnie się zaczerwieniły.
- Przepraszam, ale nie mogę wyjść z
podziwu.
- Jedyne imprezy to bankiety bogaczy, na
których po prostu muszę się pokazać.
- Obiecuję ci, że jak następnym razem
przyjadę do Barcelony to zabiorę cię w podróż w czasie - powiedział tajemniczo
i się do niej uśmiechnął. - Chyba, że nie chcesz mnie już więcej widzieć. Wtedy
zniknę tak jak obiecałem.
- Nie chcę - powiedziała i zalała się
kolejnym rumieńcem. Wiedziała, że źle robi, że mogła już teraz zakończyć tą
znajomość i wszystko byłoby tak jak wcześniej. Ale nie potrafiła, nie mogłaby
tak po prostu o nim zapomnieć.
- Zadzwonię jak będę mógł przyjechać -
powiedział i pocałował ją w policzek. - Chodź, zawiozę cię do domu.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie i chyba pokocham Carvajala! <3 Cudo, cudeńko, cudenieczko ;*
OdpowiedzUsuńPomimo tego, że było do tej pory dużego udziału rodziny Nurii w opowiadaniuvjuż ich nie lubię. Już sobie nawet wyobrażam jaką awanturę urzadzi jej ojciec, kiedy dowie się o koledze z Madrytu. Grr..
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, czekam na kolejny. ;*
Sczerze zakochałam się w tym blogu jest prze cudny.. i chyba zakochałam się w Carvajala do końca. Jezuuu nie mg doczekać się kontynuacji.
OdpowiedzUsuńP.S
http://teamemelissa.blogspot.com/2016/01/rozdzia-1-piaty-marca.html?m=1 zapraszam na 1 rozdział liczę na szczere opinię����
Cholera kim są jej rodzice, że ona się tak boi? Jest dorosła, więc chyba może robić co chce! I umawiać też, bo widać, że podoba się jej Dani :D
OdpowiedzUsuńCzekam na nowość :)
Faktycznie, dziewczyna to taka ułożona i grzeczna szara myszka, podporządkowana ojcu. Może to się zmieni pod wpływem obecności piłkarza? :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział!
Blog super czekam na następny rozdział informój mnie.
OdpowiedzUsuńhttp://teamemelissa.blogspot.com/2016/01/rozdzia-2-suchajac-serca.html?m=1 zapraszam na nowy😃☺
Blog super czekam na następny rozdział informój mnie.
OdpowiedzUsuńhttp://teamemelissa.blogspot.com/2016/01/rozdzia-2-suchajac-serca.html?m=1 zapraszam na nowy😃☺
Przyjemny rozdział i ich znajomość ładnie się rozwija, ale niestety ten Madryt wygląda, jakby był rzeczą nie do obejścia. A przecież na pewno się to jakoś da...
OdpowiedzUsuńTaki szczegół nie może zepsuć takiej znajomości na jaką się zanosi.